piątek, 27 lipca 2012

Restart.

Próbuję wyluzować. Rzucić świat za siebie i po prostu być. Żyć. I ryzykować. Z siatkówką oczywiście. Niestety, samo dmuchanie balonika - choć irytujące - tak bardzo mnie nie denerwuje, to zgrywanie dziennikarskich bóstw już owszem. Prawda jest taka,  że za owe 'Bóg wie co' może, a nawet powinno uważać się jedynie parę osób. Dzisiaj natomiast mamy do czynienia z przerostem formy nad treścią... i to w zdecydowanie zbyt wielu przypadkach.
Dlatego do upadłego śmieszą mnie teksty o nagłym przypływie fanek siatkarzy i o tym, jak to Ci "prawdziwi" ich pozdrawiają. Błagam, czym jest w Waszych oczach ta prawdziwość?
Faktem jest, że staramy się być z reprezentacją od wielu lat, od początku do końca, od upadku po chwałę. Tylko czy to właśnie oznacza, żeby 'hejtować' wszystko co zaczęło się od złota w LŚ? Kiedy wygraliśmy MŚ w Japonii (2006) byłam już fanką tego sportu od kilku lat. Pamiętam, jak sama krzyczałam, że jestem niezadowolona z wybuchu miłości do siatkówki połowy kraju. Były piski fanek, kolejki i walka o bilety. Przypomnę tylko, że miałam wtedy 14 lat, więc i w głowie nieco inaczej poukładane. I tak sobie myślę jak to możliwe, że prawie dwudziestolatkowie powielają 'moje słowa' z wtedy. I nie chcecie znać wyników moich rozważań...

Nie znam się już na siatkówce tak dobrze jak kiedyś. Teraz jestem przecież w innym miejscu i za co innego odpowiadam przed światem. Ale ten sport, dał mi piękne wspomnienia. I tylko to się dla mnie liczy. Przeżywanie razem każdego meczu, radość kiedy znajomi, którzy wcześniej pytali się kto gra w kadrze wchodzą ze mną w dyskusje na temat szans Polaków podczas igrzysk. I zdarza się, że wiedzą więcej ode mnie. Dodatkowo jestem uśmiechnięta od ucha do ucha, kiedy ktoś, ktokolwiek pisze: obejrzymy razem mecz?

Tak bardzo krzyczycie, że siatkówka powinna być sportem narodowym, a macie problem kiedy pojawia się nowa grupa kibiców, choćby sezonowców. Czy my także nie jesteśmy sezonowcami innych sportów? Czy nie dyskutowaliśmy o Euro, pomimo faktu, że nigdy się tym nie interesowaliśmy?  Czy nie oglądaliśmy meczu Radwańskiej z Williams? Czy nie stawaliśmy się fanami Karola Bieleckiego, bo tak było trzeba?

Podsumowując, a może kontynuując. Dziennikareczki krzyczące na fanki siatkówki: dzięki za pozdrowienia.


P.S. I choć 2000 fanów na fb, nie powala ogromem, to z racji, że prowadzimy serwis tylko o męskiej siatkówce, stawia nas w dobrym świetle. I z tego jestem równie dumna, jak z naszej reprezentacji.

poniedziałek, 9 lipca 2012

Nowy początek.

Miałam zacząć prowadzić tego bloga już jakiś czas temu, ale z racji tego, że wątpiłam w potrzebę jego istnienia, postanowiłam: pisanie rozpocznie się tylko wtedy, kiedy Polacy wygrają Ligę Światową. Budzę się dziś, włączam laptopa, wchodzę na m-volley.pl i patrzę: tak, to nie był sen. Wygrali. Wygraliśmy. Mamy to, historyczny moment, historyczny sukces, historyczna radość. I dopiero zaczyna to do Ciebie docierać, dopiero teraz łzy płyną strumieniami, masz dreszcze i rozpiera Cię radość. Przypominasz sobie o czymś, sprawdzasz historię wiadomości w telefonie. Z niedowierzaniem wpatrujesz się w ekran 5 minut. Znajduje się tam wiadomość od złotego medalisty LŚ tuż po dekoracji. Znajdują się tam wiadomości od kolegów i koleżanek z mojej redakcji, z redakcji innych serwisów, od znajomych, którzy również oglądali finał i od ludzi, którzy na co dzień nie mają z tym nic wspólnego. Są gratulacje, słowa zachwytu i niedowierzanie.
Tak wiele emocji, jeden wieczór. Tak wielu ludzi. Wygrali.
Wygraliśmy.


Początek krótki, bez patosu, polotu i poezji.


Pozdrawiam,
Wiga.